sobota, 5 października 2013

Wędrówka

5 października, koło 8:30

Obudziły mnie silne wibracje i ciągnięcie za brzuch (zazwyczaj to miejsce najsilniej odczuwam przy rozdzieleniu). Tylko, że było co najmniej pięć takich prób silnego ciągnięcia bo coś ciałko nie chciało się odczepić, więc trochę się namęczyłam z tym aż w końcu poczułam błogą energią rozlewającą się w mojej głowie i się udało! Następnie zapomniałam o tym bo ocknęłam się ponownie tyle, ze w fałszywym przebudzeniu na wersalce mojej babci i coś spadło mi na brzuch i mnie przygniotło, lecz nie widziałam co i nie mogłam się ruszyć, miaukłam tylko w ramach potrzeby pomocy i już więcej nie mogłam z siebie wydać dźwięku. Prosiłam tylko w myślach o pomoc mojego przewodnika. W końcu uwolniłam się od ciężaru na brzuchu - okazało się, że spadło na mnie puste pudełko po paluszkach i wysypały się kryształy soli i kryształy górskie, zaczęłam je zbierać do pudełka.

Klik
Jestem w moim pokoju z chłopakiem i siedzimy i rozmawiamy przy biurku. Opowiadam mu jak ciężko mi było dzisiaj się wydostać z ciała...Rozglądam się po pokoju i okazuje się, że jest inaczej niż w rzeczywistości i od razu uświadamiam sobie, że jestem w Poza.

Klik
Jestem przy furtce mojego starego domu, mam ochotę polatać ale coś mi nie idzie poderwać się z ziemi. Wdrapuję się na furtkę i skaczę z niej na plecy. Unoszę się tuż nad ulicą brzuchem do góry, latam tak sobie i stwierdzam, że tak też jest fajowsko. Potem się obracam i lecę do góry. Wyrażam intencję chęci pomocy potrzebującej duszy.

Klik
Jestem w jakimś okołoziemskim krajobrazie w innym wymiarze czasowym. Jest noc i krajobraz wydaje się dość wymarły. Widzę ludzi z maskami gazowymi. Planeta ta (nie wiem czy to Ziemia) wydaje się być dotknięta katastrofą nuklearną czy inną tego typu. Wygląda na to, że minęło już trochę czasu od tego wydarzenia bo ludzie wydają się być przystosowani do takiego życia i nawet śmieją się i żartują, lecz czuję się tu obco. Pozornie wszystko jest już w porządku ale nie do końca. Przelatuję przez rwącą rzekę na drugi brzeg. Mam w planach lecieć na cmentarz ale spontanicznie poddaje swój lot kontroli mojego opiekuna i od razu w tym momencie zmieniam kierunek i cofam się do rzeki zanurzając się całkowicie w jej ciemnym odmęcie. Proszę opiekuna abym dowiedziała się czegoś więcej o sobie, o swojej duszy w tej podróży.
Kiedy jestem pod wodą widzę ciemność i odczuwam niesamowite wyładowania energii w głowie, robią się tak silne, że aż trudno je wytrzymać.

Dostaję odpowiedź na moją prośbę...Widzę plemię Indian, którego członkowie są pojmowani w niewole a inni mordowani. Jest wiele cierpienia i smutku w tym miejscu...A ja odczuwam niesamowitą więź z tym Indianami i oglądam tą sytuację jakby będąc poza nią. Czuję, że oni są moją rodziną i właśnie widzę jak idą na rzeź. Popadam w ogromną rozpacz i zaczynam strasznie płakać, serce mi pęka z bólu.
Przez głowę przechodzi mi myśl, że teraz już wiem dlaczego tak bliski mej duszy jest szamanizm i gra na bębnach...rozumiem, że w którymś z wcześniejszych wcieleń byli moją rodziną a ja byłam jedną z nich.

Klik
Wspinam się po czarnych skałach jakby na jakieś innej planecie, jestem już znużona wędrówką, mam ochotę się zrelaksować...Tuż za mną widzę jakby mutanta w stylu człowieka pierwotnego, gdyż nie potrafi mówić tylko wydaje dziwne pomruki.
Przed sobą natomiast mam przedstawiciela wyższej rasy w nowoczesnym kombinezonie. Jest mi objaśniane w jaki sposób Ci mężczyźni używają swoich narządów płciowych :) Okazuje się, że gdy mają chęć coś robić mają w kombinezonie specjalne otwarcie w kształcie koła zabezpieczone przezroczystą, gumowatą błoną, coś ala wbudowana prezerwatywa, heh. Stwierdzam, że to zajebisty patent i można by go wdrożyć na Ziemi :)